drynga, małodrynga i t. p.). Gdzie się Górka pokazał, pociecha była z niego niezmierna. Po obiedzie, po wieczerzy, dawszy mu się dobrze najeść (bo to lubił), dobrze napić, a czasem i do zbytku, przynoszono gitarę; towarzystwo siadało dokoła, następowała cisza jak w kościele i Górka się produkował. Był niezmordowanym, szczególniéj jeśli mu doléwano, i choć ochrypł, śpiéwał jeszcze zapamiętaléj. Talent miał w istocie znakomity i sam powiadał, że gdyby nie wrzawa, gospodarstwo, żona a dzieci, mógł był się fortuny po królewskich dworach dorobić z gitarą. Tymczasem dobrze mu się z nią działo. Dodać należy, iż w ostateczności, w domach przyjacielskich proszony, na gitarze do tańca grywał przyśpiewując. W miejscach, które w muzyce więcéj akcentować się powinny, wkładał umiejętnie palec w usta i jakimś dziwnym sposobem pukał ustami, jakby korek z butla wyskoczył. Niekiedy pokrzykiwał cienko: Hu! ha!
Górkę przyjął Wojski bez ceremonii, uścisnął, oblizał nieco i prowadził do dworu, gdy niezmordowana dnia tego tyka, dała wiedzieć o nowym gościu.
Wojski był uszczęśliwiony, sama pani z powodu zupy szczawiowéj ze schabem, niekoniecznie — a nużby jéj miało zabraknąć!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.