Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

się zdolni byli nauczyć. Bernardyn opatrzywszy chłopca, oświadczył żeby go do klasztoru mógł wziąć, bo tam chłopców im do posług brakło, a siérota zdrowo i silnie wyglądał; tylko trzeba się było rozmówić z ks. gwardyanem. Gospodarz nie był od tego.
W tydzień potém, gdy odsyłano owies do Mendla Szarego, wsadzono na wóz chłopczynę, okrywszy go sponiewieraną siermiężką, i płaczącego okrutnie oddano ks. Bernardynom w prezencie.
Tu otrzymał miejsce nadetatowe przy kuchni, ale zarazem buty, koszulę, spodnie, którego w dumę wbijały, i spencerek zadługi ale wygodny. Rękawy zataczał, a poły dochodziły do kolan: miano nadzieję że wyrośnie. Księża byli dlań dobrzy, furtyan tylko obchodził się ostro, a koledzy, chłopaki zakrystyjne, dużo starsze, kuksali nielitościwie. Nauczono pacierza, ba nawet poczęto myśléć o alfabecie, ale chłopak do praktycznych rzeczy niesłychanie zdatny, zrazu liter nie mógł ani ukąsić. Odłożono studya na poźniéj.
Tu do kształcenia się i poznania świata, pole było szerokie. Na wsi życie nie miało téj rozmaitości, téj wszechstronności co tutaj. Chłopiec patrzał a patrzał, prawie przestraszony zrazu, potém