antagonisty, szczególniéj tych, którym się wiedzie na świecie. Ponieważ przekorze zwykle się nie powodzi, ma ząb do wszystkich, którym losy łaskawiéj się uśmiechają.
Takim był Kruk.
Wyjechawszy z bułką w garści od Abrama i myślą porzucenia Marka, którego wcale dłużéj nie chciał śledzić, ani mu stróżować, Kruk nagle zmienił usposobienie.
— Trzystaby go! — rzekł do siebie — i żeby mu się téż miało znowu powodzić lepiéj niż innym, żeby urągał się swém szczęściem całemu światu. To niedoczekanie!
Zatrzymał konia, który wcale nie był od tego: podumał.
— Bom téż nie do rzeczy sobie postąpił. Jeśli ma szczęście, niechże się z niém i ze mną próbuje. Trzeba mu stołka podstawić, zobaczymy téż to szczęście, czy wytrzyma?
Jak rzekł, tak się stało: zawrócił do miasteczka, nie do Abrama już. Zajeżdżał do sobie znanéj w tajemniczych wycieczkach karczemki na przedmieściu, pod Wiechą zieloną. Tu konia postawił, z kurzu się otarł, pochodził planując długo i udał się cichaczem do miasteczka. Korcił go Marek, poszedł na zwiady, dowiedział się że był u Strzem-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.