— No, i cóżby to się tak złego stało? — spytała pani Kocowa.
— Co? pani masz słabość do niego czy co? pytasz co? a wiész pani, że onby dopiéro proces graniczny poprowadził, cobyśmy zobaczyli.
Starościna śmiać się poczęła, ale widocznie z przymusem: jakaś myśl utkwiła w niéj, z którą się wydać nie chciała.
— O, to ptasio! to ptasio! — mówił Kruk — słyszałem o spotkaniu; wiem, że pani w swéj niezmierzonéj dobroci byłaś dla niego bardzo łaskawą, nadto powiem: przyjmże odemnie przestrogę.
Pani Kocowa rozśmiała się sucho, lecz głośno bardzo.
— O! bądźże pan o mnie spokojnym!
Kruk zamilkł, czując że się może zadaleko posunął.
— A więc zmilczę — rzekł.
— Owszem, mów pan; proszę: mów! — zawołała Starościna — ja doskonale rozumiem, że on panu może się nie podobać, ale my kobiety jesteśmy dziwaczne; my właśnie lubimy to, co niepodobne do czego innego, co śmiałe, co zuchwałe.
— A tak! tak! — ironicznie dodał Kruk. — A bardzo dobrze, i wychodzicie jéjmoście panie na tém doskonale, jak nie można lepiéj. Taki warto-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.