rego jabym nie wzięła! powiesz że frant, to moja rzecz: ja sobie z nim rady dam.
Zdumiony wyrazistością tych wyznań Kruk, który właśnie przychodził aby zrazić i odpędzić od Marka, postrzegł, że przybywał za późno tutaj, że baterye strategiczne trzeba już było gdzieindziéj skierować.
Ponuro wstał z krzesła.
— Jak tylko tak, to niéma co mówić! Pani Starościna wiész najlepiéj co masz począć. Jeśli przyjacielska przestroga nie smakuje, nie pozostaje mi nic, tylko submitując się, służby pokorne polecić.
Starościna dygnęła, Kruk się skłonił i wyszedł gniewny i podrażniony.
— Tego jeszcze brakuje! — rzekł głosem stłumionym. — A no! zobaczymy; do kobierca daleko: ludzie się i od ołtarza rozchodzą.
Nad lampeczką miodu poszedłszy się dobrze namyślić, co ma robić, Kruk konia napasł, i nie tracąc czasu, zawrócił do Rogowa. Plan znać miał jakiś osnuty, gdyż wprzód nim ruszył, żydka wyprawił znanego ze zręczności a wypróbowanego, na zwiady za Markiem, polecając aby go odszukał, dopytał i z wiadomością napowrót, w miasteczku w gospodzie nań oczekiwał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.