Zapaliwszy się i zapędziwszy tak daleko pan Łowczy, nagle ostygł i opamiętał się, ale z bezsilnego gniéwu do łez prawie przeszedł.
— A! baba! baba! — zawołał — przecież mi figla okrutniejszego już wyrządzić nie mogła. Wiedziała co czyni! Niedarmo ruszyła z Witowa na przełaj jemu, gdy przez swych szpiegów dopytała, żem go wyprawiał. I po co, pytam ja się asindzieja, pocoście wy z księdzem, niech wam Bóg nie pamięta, kazali mi go wyprawiać! Ztąd cała biéda. Rozumna kwoka, wyróżowawszy się, poszła czarować go do lasku, a resztę dyabeł dopisał.
Łowczy straszliwie wzruszony, oczy sobie ocierał i od narzekania wstrzymać się nie mógł.
— Czegóż waćpan stoisz jak malowany! — dodał — a nazywasz się przyjacielem! no, to nie traćże czasu, bierz ludzi, konie, bierz co chcesz, a ruszaj. Z tą kobietą, ja ją znam, chwili do stracenia niéma: jeśli sobie powiedziała że się pomści na mnie, gotowa użyć wszelkich środków. Czy ja tam wiem? Spoją go gdzie i po pijanemu ślub dadzą! I będzie tryumfowała! Tego téż jeszcze do mojéj mizeryi brakło.
Krukowi zapał Hińczy smakował: cmoknął tylko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.