— Ja wam zawsze mówiłem, panie Łowczy: z tym chłopcem będzie biéda, aleś był zaślepiony i jesteś.
— Co wasanowi w głowie chłopiec! co winien chłopiec! baba winna i wy i ja, com był głupi, żem księdza nabechtanego przez jegomości posłuchał: bo się przyznał, żeś go nabechtał.
— A ja się tego nie zapieram — odparł Kruk — po co go tu było trzymać!
— Lepiéj, że pojechał i wpadł w łapkę! Ruszajże teraz jegomość za nim i dobywaj z błota: to twoja rzecz.
— A tylko znowu jegomość nie gorącuj się, nie gorącuj. Pojadę i zrobię co należy. Ja téż coś znam i umiem. Potom tu przybył, aby jegomości przygotować na wszystko.
— No, to już jestem przygotowany. Dawaj mi pióro i kałamarz, Marka wzywam nazad pod błogosławieństwem.
Kruk przysunął co było potrzeba, ale choć obudzone uczucia dodawały sił Łowczemu, napęczniałemi palcami trudno mu co było napisać. Ręce prócz tego drżały, a łzy mimowolnie jak groch na papier padały. Wysztyftował więc tylko krótki rozkaz dzienny do natychmiastowego powrotu, podpisał i oddał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.