i marzeniami szczęśliwych. Konie pełne rozsądku wybrały sobie drogę cienistą, chłodkiem, po piaseczku, który upoważnił ich do stępa.
Niekiedy stuknięcie o kamień rozbudzało woźnicę, który natychmiast, nie otwierając oczów, palił z bata i usypiał znowu. Konie podbiegały żywym kłusem chwileczkę, potém umiejętném de crescendo, wycieniowaném z talentem starych wirtuozów, przechodziły w truchcik i stępa.
Starościna znużona, nie uważała na nic, i tym to sposobem, gdy powinni byli dostać się w prawo na gościniec ku Międzyrzecowi, znaleźli się przed promem w Wólce, najniespodzianiéj w świecie. Konie pomściły się fatalnym wyborem kierunku na woźnicy. Ale szlachetne te stworzenia nawet w chwilach zemsty nie opuszcza pewne uczucie przyzwoitości: na mostku przed przewozem, konie berejterskie stanęły i berejter, który spał jadąc doskonale, przez głowę spadł; woźnica się ocucił, lokaje się pozrywali, i... o zdumienie! ujrzeli przed sobą kraj nieznany, rzekę bez nazwiska, okolicę nową terra incognita!
Prom był z drugiéj strony, ale już nawet nie powołany odbijał od brzegu, a wiecha dawała znać do dworu, że jakiś powóz nadciąga.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.