W jednéj chwili Jagna wstała zarządzić ową improwizacyę, Wojski chwycił za czapkę i drapnął.
Tymczasem kareta pani Kocowéj, z pomocą ludzi od promu przetrzeźwionymi nieco, z woźnicą, berejterem, któremu z nosa krew płynęła i lokajami rozespanymi, już była na prom się dostała. Starościna drzemała, a towarzyszka jéj Broniewska, myślała nie wiém o czém; dopiéro gdy wchodząc na prom powóz, stuknął mocno, obudziła się jedna ze snu, druga z marzeń. Pani Kocowa wyjrzała oknem.
— Co to jest — rzekła — że ja sobie nie przypominam przewozu na téj drodze! zkąd się tu rzeka wzięła?
— Ale... jak Pana Boga kocham, bośmy chyba zbłądzili! — zawołała Broniewska.
Zwołano służącego, który oczywistością złamany przyznać musiał, iż spał i że prawdopodobnie zajść mogła jakaś omyłka, chybaby nowa rzeka została świeżuteńko zrobioną, o czém jakoś słychać nie było.
Tak dojechano do przeciwnéj strony... Tu Wojski stał już w gotowości i przystąpił do drzwiczek karety, spytawszy ludzi o nazwisko i dostojeństwo pani Kocowéj. W razach podobnych występować był zwykł z wymowną oracyą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.