a że w klasztorze kryjówek nie brakło, mieniał je tak, że go często trudno było wyszukać. Gdy go znaleziono, śmiał się, kułakiem zasłaniając, choć udawał że płacze. Straszył go furtyan szubienicą, ale że jéj nigdy w życiu nie widział, wiele się téż nie obawiał.
Takie preludya odegrywał sobie los z bohatérem naszym. Wyrósł pod cieniem murów klasztornych do lat dwunastu, nauczył się czytać i pisać krzywo, rysował na murach wcale ładnie rycerzy w stosowanych kapeluszach na koniach, do mamutów podobnych, zresztą charakter swój bez uszczerbku zachował. Nazywano go pospolicie mrukiem, bo więcéj mruczał niż mówił. Choć nie miał spełna lat dwunastu, wyglądał na piętnastolatka; piękny nie był, ale rumiany, zdrów, barczysty i rozrosły. Włos mu się jeżył drapieżnie na głowie i nigdy się grzebieniem upokorzyć nie dawał: rósł stercząco. Oczy były małe, ale żwawe; nos duży, orli, usta niewielkie, ściśnięte.
Służył do mszy wybornie. O. Serafin, który go pierwszy do klasztoru wprowadził, zawsze się nim najczuléj opiekował: inni Ojcowie nie mieli dlań sympatyi. Rówieśnicy téż poprzyjaźnić się z nim bardzo nie mogli. Zły nie był, ale serca
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.