dwanaście panienek na niego czekało... Powiedzże mi, czy która z nich zawróciła mu głowę?...
— Mam, mościa dobrodziejko głowę taką, że ani stary węgrzyn, ani młode dziewczęta zawrócić jéj nie mogą.
— A któż? — spytała Starościna — a co?
— Jeszcze jestem zamało świadom tego, co życiem kręci i głowami, i zamało siebie świadom, bym mógł odpowiedzieć — rzekł skromnie Marek.
Wdowa z widoczném zajęciem wpatrywała się w chłopca, który, prawdę rzekłszy, wcale pięknym nie był, ale żubrzą miał krzepkość budowy i wyraz siły, zdrowia i młodości.
— Powiedz mi asindziéj prawdę — dodała po chwilce namysłu — coś to zrobił Krukowi, że w nim masz tak zawziętego nieprzyjaciela?
— W Krukowskim? — spytał Marek, a pani Starościna zkąd o tém wié?
— Tak, przypadkiem — odparła z miną tajemniczą — no! przyznaj się szczerze.
— A cóżem ja zrobić mógł człowiekowi, przy którym tyle tylko, że do stołu siadać musiałem? Nie wiele go praktykowałem... ale są w ludziach takie wzajemne wstręty i sympatye... Oba się nie lubimy.
— Strzeżże się go asindziéj, radzę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.