Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

w porę, aby być świadkiem dobréj komitywy obojga, ale czy nie zapóźno?
Gospodarz, choć gości wolałby już był porozkładać na inne dni mniéj szczęśliwe i miał ich niemal zawielu, przyjął i tego przybysza wdzięcznie bardzo. Wojska postanowiła jednak kazać czekać mu wieczerzy, o obiedzie nie wspominać, dając znak poufny mężowi, aby nie pytał nawet czy kochany gość był po obiedzie.
Ponieważ wino jeszcze krążyło, natychmiast lampeczkę podano dla Kruka, który przyszedł pozdrowić Starościnę i Marka; a ostatniemu szepnął na ucho:
— Mam liścik naglący od Łowczego.
Wielce to mniéj znanemu Krukowi ułatwiło dobre przyjęcie, że znalazł tu osoby sobie znane, zwłaszcza Starościnę. Oprócz tego był to człek, choć przekora, w towarzystwie umiejący zaraz właściwe sobie zająć stanowisko. Znał bez mała cały kraj: o każdego urodzie, mieniu i obyczaju miał cóś do powiedzenia; zaraz w nim znać było nie lada przybłędę, ale starobylca, który z tradycyami był obyty.
Już się miało ku wieczorowi, a lampeczki z winem krążyły w najlepsze i do rozrzewnienia pobudzały; już zaczynano się ściskać i prawić sobie sło-