dycze, już coraz nowe, a trafniejsze zdrowia wypijano; a swoboda panowała wielka i gwar taki, że Górki nawet słychać nie było; gdy Kruk, który dotrzymywał placu przy stoliku zastawionym i poobstawianym gąsiorkami, wysunął się niepostrzeżony.
Pan Marek tylko co został wypuszczonym przez panią Kocową i błądził niepewien do któréj z panien Wojskich ma przystać, gdy zwolna doń podszedłszy Kruk, wziął go pod rękę i uprowadził na stronę.
— Nie poszlibyśmy się ochłodzić do ogrodu? hę... — rzekł cicho — mamy dużo do mówienia...
Przed gankiem ciągnął się w istocie ogród staroświecki z ulicą jabłoniami wysadzoną, któréj gałęzie spuszczały się ku ziemi. Poza niemi agrestowe szły kwatery, stare grusze, a po bokach stare téż lipowe i grabowe szpalery. Tu Kruk wwiódł zwolna delikwenta, który ciekawym będąc, co mu téż powié, łatwo się dał uprowadzić.
Stanęli nieopodal od wesołego dworu.
— Jedziesz pan z Rogowa? — spytał.
— Directe, directissime, i umyślnie z Rogowa do waćpana wiozę list od Łowczego, w którym ni fallor znajdziesz jegomości rozkaz natychmiastowego powrotu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.