będziesz nawet wiedział, kiedy cię do onego kosza zapakują. Nie ma nic niebezpieczniejszego dla młodych nad to, kiedy się około nich starsza jéjmość weźmie.
Marek ręką machnął.
— Zostawcież mnie staraniu o sobie — rzekł. — Łowczy teraz chciałby mnie ułowić, sam rzuciwszy w świat, a przecież mi kazał się o siebie starać samemu? Niechże zda na Pana Boga i na mój własny rozum sprawę. Niéma już o czém mówić.
— Tak — przerwał stary — niéma o czém mówić, ino do Rogowa wracać.
— Ani myślę! — zawołał Marek — nie jestem ja dziecko; prosiłem się Łowczego, by mnie u siebie zostawił, nie bardzo mi się chciało za szczęściem wędrować, kiedy mi pod jego strzechą dobrze było. Wypędził mnie z pod niéj, niéma co już mówić, nie złapie napowrót tak prędko!
— Jakto? waszmośćbyś starego dobroczyńcę swego, który cię z maleństwa i z sieroctwa wychował, opuścił, stał mu się nieposłusznym, albo się z nim o powrót targował?
— Uchowaj Boże! niéma targów żadnych — zimno rzekł Marek — bo ja nie powrócę. Pokazał mi drogę, poszedłem. Między nami sam Łowczy zamknął wszelki rachunek i pokwitował...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.