Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

nie otworzył nikomu; zwano go więc nie tylko mrukiem, ale i hardym w dodatku.
Był to dzień czerwcowy, chłopiec wyszedł za mur kościelny i siadł na słońcu wygrzéwać się. Ręce założył, wygodnie nogi umieścił i dumał. Nie możemy zaręczyć czy o niebieskich migdałach, bo z migdałami w ogóle mało był obeznany. Nagle huknęło mu coś tak przeraźliwie nad uchem, że przestraszywszy się na nogi porwał, a wedle obyczaju, pięści obie zwarłszy, już się puścił karać zuchwalca, który mu przerwał filozoficzne dumania; gdy spostrzegłszy wielce poważną nieznajomą postać, zawstydzony cofnąć się musiał.
Przed nim stał otyły jegomość w starym stroju, jaki podówczas noszono, otyły, silny, zdrów, ogromny jak olbrzym i wcale z pańska wyglądający. Twarz miał szeroką jak księżyc w pełni, podbródek troisty, a że głowa była podgolona, a czapeczka na niéj na bakier, facyata jeszcze się ogromniejszą wydawała. Zdobił ją zawiesisty wąs w dodatku. Jegomość ów trzymał się w boki i śmiał się.
Potém zwolna dobywszy z szerokich hajdawerów, starannie obejrzany gładki trzygrośniak, w sposobie wynagrodzenia chciał go dać chłopcu wystraszonemu. Siérota jakkolwiek znał wartość