ranek był parny, pora, jakby ku burzy się miała: ruszyli tęgiego kłusa pierwszą lepszą drogą.
Gdy Kruk zachłysnąwszy się muchą, która zazbyt daleko w podróż odkryć się zapuściła, obudził się i oczy otworzył, wzrok jego padł zaraz na posłanie Marka: nie było go na niém; pomyślał z razu, że zszedł tylko na chwilę: a tu zaraz téż ukazał się Wojski, z żalem, że nocą, bez — Bóg zapłać! niewdzięczne chłopię dom jego opuściło!...
Kruk brwi zmarszczył, splunął i począł kląć.
Pani Broniewska doniosła téż przy kawie rannéj, swéj pani, o ucieczce Marka, a Starościna choć pokiwała głową, zdawała się pewną siebie i zbytniego zdumienia ani gniewu nie okazała.
— Zgubił się! — rzekła — to się znajdzie.
Nie doczekawszy południa, Kruk téż kazał zaprzęgać i powoli posunął, nie rozpytując drogą, którą pojechać mógł Marek: boć spełna nie wiedział dokąd pojechał.
Wprawdzie klął go, że mu uciekł, ale razem pocieszał się tém, iż od Starościny odbiegł.
A kaduk go wié? czy się z nią nie namówili — dumał Kruk jadąc — i to może być!
Gdy pan Marek się puszczał w drogę, zabierać się zdawało na burzę; ale wionął wiaterek wschodni, niebo się poczęło rozjaśniać i około godziny
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.