Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmowa jednak jednéj, nie łączyła się z drugą; tylko kiedyniekiedy głośniejszy wyzew wywoływał równie hałaśliwą i swarną odpowiedź. Widocznie owe dwie ludzi kupki, kłóciły się z sobą, bo niekiedy dolatywały wyrazy z odgróżkami strasznemi.
Starzec idący przodem, obracał się ku tym, co za nim szli i samém wejrzeniem groźném ich uśmierzał.
Szczęśliwą dywersyą w tym sporze uczynił widok Marka i jego koni, wcale niespodziewanych gości.
Stary gdy ich zobaczył, z brwią namarszczoną, nie tając zniecierpliwienia, pospieszył ku Hińczy, który téż już kroczył przeciw niemu.
— A was tu co przyniosło? — zapytał pustelnik, bo łatwo było poznać, iż on tu gospodarzył.
— Zbłądziliśmy w lesie i wybić się nie możemy na drogę — rzekł Marek.
— A któż waść jesteście?
— Marek Hińcza.
— Marek Hińcza! — powtórzył starzec, marszcząc się jeszcze bardziéj — zkąd? dokąd? po co?
Tymczasem dwie gromadki, każda po pięciu czy sześciu szlachty szablistéj liczące, jak tylko na łączkę wyszły, odstąpiły szeroko od siebie, rozdzie-