Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopiec spojrzał śmieléj, oglądnął się w stronę, pokazał język i drapnął. Słyszał już tylko wołanie za sobą, ale puściwszy się nie oglądał: jednym susem wpadł na drabinę w dzwonnicy i jak kot na górę.
Dzwonnica miała dwa piętra i nie była nazbyt uczęszczaną. Sznury od dzwonów dozwalały rozkołysać je bez włażenia na górę; niekiedy tylko gdy się co popsuło lub do wielkiego dzwonu, włażono.
Marek miał tu na drugiém piętrze rodzaj schówki, w któréj spędzał chwile próżniacze, leżąc na przyniesionéj słomie i sianie. A że rzadko kto tam właził, miał tu niemal całe gospodarstwo: różne zakazane sprzęty, zapasy, przechowane owoce i t. p. Kładł się zwykle tak, że przez okno miał widok na miasteczko. Nad głową kilka gniazd wróbli i jaskółek dostarczały materyału do postrzeżeń, historyi naturalnéj się tyczących. Były wreszcia i myszy i pająk z olbrzymią nitką i różne istoty znane poufale Markowi. Czasem godziny całe spędzał tu, przyglądając się żywotowi i sprawom téj menażeryi swojéj. Nie zaręczamy za to, żeby na młodych wróblach anatomii się nie uczył.
Tu to w bezpieczne miejsce schronił się winowajca nasz i legł. Okno drugie, nieco wyższe i wąz-