Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

pustelnik, i dlaczego się zakopał pośród lasu, co już na owe czasy nie było rzeczą zwyczajną.
Nim do odjazdu przyszło, pobrawszy się pod ręce gromada cała, poszła opodal nieco stojącego starca pożegnać. Wszyscy z odkrytemi głowami, z kolei kłaniając mu się, całowali go w ręce — a on ich błogosławił. Saczkowi jednak i Wężowi mocno nakiwał i połajał obu, był bowiem, jak się okazało, rodzonym stryjem pana Węża, na téj dewocyi we własnym lesie osiadłym...
Marka nie chciano ani na krok puścić, pókiby w gościnnym dworze nie spoczął i zgody nie zapił wraz drugimi. Młodszy brat pana Saczka, miły chłopak, wielce przyjacielski, przypiął się zaraz do Hińczy i od pierwszego się poprzyjaźnili. Pożegnał i on staruszka, który go téż przeżegnał... A że wszyscy szli pieszo przez las do miejsca, gdzie konie czekały, poszedł i Marek, choć zmęczony, bo nie wypadało samemu konno jechać, gdy drudzy koni nie mieli.
Mało że nie gęsiego iść było potrzeba gęstwiną, tak się w niéj gałęzie leszczynowe poplotły. Marek się ujął młodszego Saczka: po drodze gawędzili.
Radby był wiedzieć coś o pustelniku Wężu; ale towarzysz jego tyle tylko sam słyszał, iż wiel-