tkali się z jegomością, przemówili i wyzwali, i waszeć nas pokiereszował obu.
Marek ramionami ściągnął.
— Ale czy uwierzą?
— Zawsze się choć do jutra upiecze — dodał Saczko — i w pierwszéj chwili unikniemy awantury z babami. Zresztą probabilitas wszelka mówi za tém, a obaśmy waćpanu wdzięczność winni, że się na kwaśne miny jéjmości naszych narazisz: Bóg zapłać.
— Bo to widzisz asindziéj — dorzucił Wąż — dopiéro ożeniwszy się, nauczysz się tego guid femina possit. Łagodne, mięciuchne jak baraneczki, ale po skórze ciarki pójdą, wspomniawszy: co człowiek czasem wycierpi. I kocha się je, a im mocniéj się kocha, tém wituperują straszniéj!... ot, tak! — westchnął.
— Jedziemy do dworu; niech Bóg zapłaci, panie Hińcza.
Koncept tedy pana Marka udał się przewybornie i był im bardzo na rękę, a najniewinniejszy w świecie Hińcza, w progi Wężowna wprowadzony został jako tryumfator; z czego się sam śmiał w duchu.
Jeszcze do ganku nie dojechali, gdy pani Saczkowa, postrzegłszy męża obwiązanego, a pani
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.