za to, że dopuścili bitwy, byłoby się od kobiét dostało.
Markowi zaś było wszystko jedno, co go tu spotkało, byle zjadł, a nazajutrz raniusieńko miał w dalszą drogę wyruszyć.
Do stołu, oprócz obu pań zagniewanych i staruszeczki, matki pana Węża, którą z krzesłem na kółkach wtoczono do izby, przyszła panna... ale tak śliczna, że Marka oczy raz w nią wlepione, już się od niéj odlepić nie mogły.
Była tak słusznego wzrostu jak pani Wężowa; kibici przecudnéj, twarzy podłużnéj, rysów przedziwnych; a tak majestatyczna i wielka pani, że niemal już więcéj na niewiastę niż na dziéwczę wyglądała, choć z twarzy jéj widać było, że dwudziestu lat nie doszła.
Pan Wąż, który nieskończenie był wdzięczen Markowi, pokochał go jak brata; szepnął, że to była siostra stryjeczna jego żony; sierota, zostająca u niego na opiece, mająca ogromny posag w ziemi i kapitałach.
— Tyś dobry chłopak i masz głowę — dodał pocichutku — bierz się tylko do panny, a gorąco; szlacheckie słowo, że ją wydam za ciebie... tylko mnie bez obrachunku pokwitujesz z opieki — szepnął ciszéj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.