z uśmiechem, dowodzącym, że się nie bardzo gniewała.
— Nie tak obcesowo, mości panie! — szepnęła cicho — co nagle...
— Jam się zwykł śpieszyć.
— Aby jutro odjechać, hę? — dodała Klara.
— I to być może.
— Jedź-że pan ze swym pierścieniem i szczęśliwéj drogi — dygając mu, odezwała się panna Klara — ja go nie wstrzymuję.
— Może mi pani choć zlecić co raczy do krewnéj, do pani z Witowa: odniosę wiernie.
— A dobrze! powiedz jéj pan, by nie tak szafowała pierścieniami po drodze, bo się niemi potém ludzie chwalą i cudze serca chcą kupować.
Marek powoli szmaragd włożył na palec, posmutniał.
Panna wszakże słusznie mu dawszy odprawę za jego zuchwalstwo przy pierwszéj rozmowie, nie uciekała jakoś od dalszéj. Byłto nie bardzo zły znak.
Chłopiec pomyślał sobie:
— Mam com zasłużył, ale i po odkoszach ludzie wracają.
Klara znać go wybadać chciała o przygodzie i zaczęła z drugiéj strony.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.