Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

niepodobna, trzeba było znijść, narażając się na wszystkie nieobliczone następstwa owéj niefortunnéj i w zapale sierdzistym popełnionéj manifestacyi. Sam powiadał późniéj, że w przewidywaniu egzekucyi kapitalnéj i doraźnéj, sądząc że ona odbędzie się bez poprzedniego wyzucia z garderoby, obwarował się zwitkiem starych podartych ksiąg, gotyckim drukiem bitych, których na wieży była kupa ogromna, gwoli szczurom i myszom złożona. Ten pancerz zdawał mu się na wszelki wypadek użytecznym.
Cichuteńko wszedłszy do kuchni, usiadł za piecem i udawał że drzémie. Tu z okrzykiem ogromnym odkrył go O. kanafarz.
— Marku piekielny! Panie Boże odpuść — zawołał — co ty tu, bestyo jakaś, Panie odpuść, robisz? Ciebie od godzin dwóch po całym klasztorze szukają... a ty....
Marek grał rolę zaspanego.
Pod ciupasem prowadząc go sam O. kanafarz, zapukał do celi gwardyana i złożywszy pocałunek na ręku przełożonego, objaśnił iż winowajca spał w kuchni za piecem niedostrzeżony.
W celi O. gwardyana, szlachcic ów siedział przy miodzie; zobaczywszy Marka, natychmiast się zbliżył ku niemu, ale śmiejąc się: chłopak widząc