wprawdzie, byli nawet z Krukowskimi spokrewnieni.
Pan Marek postrzegłszy, a stał właśnie z rękami rozstawionemi i motkiem białych nici na nich, przed panną Klarą, która je zwijała, postrzegłszy Kruka, bardzo skwaśniał.
— Wyobraź sobie pani — rzekł do panny Klary — że ten jegomość, który oto wchodzi z panem Wężem, po mnie tu przyjechał i ściga mnie w imieniu opiekuna, abym do domu powracał. A toż już niepojęta rzecz, jak mnie tu trafił?
— Dlaczegóż waćpan wracać nie chcesz do domu, kiedy opiekun sobie tego życzy? — spytała panna.
— Długoby to opowiadać — rzekł Hińcza — wszakże krótko się wytłómaczę: opiekun mnie sam w świat wyprawił, a ledwiem był za drzwiami, aż wysłał po mnie zawracając. Ależ ja nie chcę.
— Starszych wolę szanować trzeba! — odezwała się panna.
— Ja téż ją w takiém mam poszanowaniu, że pierwszy rozkaz spełniłem, tylko sobą jak dzieckiem rzucać nie dam. Chciałbym trochę świata powąchać i ludzi zobaczyć.
— Smakuje jegomości swoboda?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.