wiała Kruka, który się na jéj słodki głosik i uśmieszek tak dał wziąć, jakby nie był siwy i stary.
— Ależ, mospanie! — rzekł do gospodarza, wstawszy po chwilce — ależ to, mospanie, panna!... no, umarłyby do niéj wstał z grobu.
— A nim co będzie, nie jeden żywy się jeszcze dla jéj oczów położy do mogiły.
— Królowa! mospanie! — zawołał Kruk — bo to i kibić i twarz i rozum i gładkość i dowcipek.
— No! i posażek nieszpetny téż — dorzucił gospodarz — ale dziewczyna trudna.
— Jéj téż choć się królewicz należy! — w zapale dorzucił Kruk.
Wtém dano do stołu, gospodarz wszedł, za nim przekąski; drzwi się otworzyły, zapach zdrowego barszczyku rozszedł się po pokoju: pani Wężowa rękę Krukowi podała. Obejrzano się dokoła.
— Gdzie mój brat? — spytał Saczko.
— Pojechał do domu, bo mu o pilnéj sprawie dano znać jeszcze przed przybyciem gościa — ozwała się, doskonale kłamiąc Klara.
Wąż spojrzał jéj w oczy i ona mrugnęła i choć nie wiedział co to znaczy, zmilkł.
Ale obejrzano się powtóre.
— A pan Hińcza?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.