Nikt nie wiedział gdzie Hińcza; myślano, że się zabałamucił około stajni i zaraz powróci, tylko Kruk nastawił ucha i tknęło go to. Już miał serwetę założoną gdy się to stało, i zmartwił się niespokojny, czekając z łyżką w ręku, czy się Marek nie zjawi.
Po chwili gospodarz poszedł go szukać.
Kruk barszczu nie jadł, mimo pokuśliwego zapachu: blady był.
Wszystkie talerze były próżne, gdy pan Wąż wrócił, trąc czuprynę.
— A niechżeby takich gości — zawoła — co nie wiedzieć jakim obyczajem, nie powiedziawszy: Bóg zdarz! uciekają gdy barszcz na stole! Wszak to Marek Hińcza drapnął.
— Co waćpan mówisz! — zawołał zrywając się Kruk. — Drapnął? dokąd? co? jak? Za pozwoleniem waćpaństwa dobrodziejstwa: nieskończenie przepraszam, ale między nim a mną gra o lepsze. On ucieka, a ja gonię; nie może być, żeby on mnie w pole wyprowadził. Jak pana Boga kocham! barszczu się zrzekam, sztuka mięsa opuszczę...
— Flaki będą! — zawołała gospodyni.
— A, flaki! — westchnął Kruk — ba, co mi po nich, kiedy ze złości moje własne się trzęsą! trze-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.