w pogotowiu, którym zlecił, aby rozpytującego się w pędzie Kruka bałamucili i coraz nową drogą na szpaku uchodzącego szlachcica z wyrostkiem pokazywali.
Markowi w najdelikatniejszych żywota przejściach nigdy na dobrym apetycie nie zbywało i tym razem zasiadł do barszczu, na krześle opróżnioném przez Kruka z głodem czystego sumienia i młodości. Zmiatał tak z talerzy, że gospodyni miło było na to patrzeć; dokładano mu z półmisków: nigdy nie wzgardził dobrém sercem, i jadł choćby za trzech.
Oczy téż do jedzenia niepotrzebne, patrzały jak w tęczę na siedzącą przeciw niego pannę Klarę i równie były zatrudnione. Wielką czuł dla niéj wdzięczność, boć mu dobrą radą przyjaźni dowiodła i ośmieliła znacznie. Ale kiedyniekiedy, jako młodemu, przychodziła téż na myśl Starościna i pierścienie, i jakbyto się baby pozbyć.
Pocieszał się tém, że swym obyczajem na losy zdał resztę.
W Wężownie téż siedziéć długo nie wypadało i nadużywać gościnności, choć teraz bardzo mu było dobrze i miło.
Po obiedzie wyszli z Wężem i Saczkiem starszym do ogrodu. Ranny, dzięki węgierskiemu pla-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.