Klary szuka dzierżawcy; niech weźmie Surynówce, to jeszcze lepiéj.
— A co za Surynówce? — spytał Hińcza, rachując się z kieszenią, boć przecie i remanentu, i koni, i łyżki, i miski, i wszystkiego potrzebował — co za Surynówce?
— Jak dla brata, półtora tysiąca bitych... nie przepłacisz... a panna ci sama kontrakt ze mną podpisze, i kto wié, czy ten do innego nie będzie wstępem...
— Ani Maczków, ani Surynowiec nie znam, ani cen w okolicy; ale na szlacheckie słowo ufam i daję rękę: półtora tysiąca na stół kładę dzisiaj.
— Słowo?
— Słowo.
— Zgoda!... i zapijemy kontrakt, aby dzierżawcy Pan Bóg dał szczęście, a wieczorem do Surynowiec pojedziemy oglądać, abyś kota w worku nie brał.
— Nietylko kota w worku, ale z zawiązanemi oczyma, biorę co dajecie! — zawołał Hińcza. — Surynowiec patrzéć nie chcę, póki moje nie będą.
Tak w krótkiéj przechadzce po sadzie, dobił się targ i rozwiązały losy pana Marka: niespodzianie wyściskali się wszyscy i poszli do kobiét.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.