Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziedziniec trzeba było oparkanić, sad oczyścić, gumna popodpiérać, bo któżby na arędzie budował? i żyć się mogło!...
Sam dwór modrzewiowy pochodził jeszcze z tych czasów, gdy je cale inaczéj stawiano; połowę go prawie brały sienie ogromne z kominem, jak wrota wjazdowe dla służby czekającéj na panów. Było pokojów dosyć, alkierzy, bokówek i zamczystych kleci. Dla jednego człowieka do zbytku; to téż ekonoma Marek zostawił w drugiéj połowie, a dla siebie lepszą zająwszy, zaraz trzeciego dnia wziął się do gospodarstwa.
Wawrek ze szpakiem nazajutrz powrócili zaraz, a Kruk gdzieś się zabił, bodaj nie w Sandomierskie za cieniakiem.
Dopiéro wziąwszy ową dzierżawę i rozpatrzywszy się w niéj Hińcza, postrzegł po sobie, że mimo szlacheckiego powołania, do gospodarstwa się nie zdał wcale. Nic go to nie bawiło, co mu prawił ekonom; a do robotników pojechawszy, trzeba przyznać, że na młode dziewczęta najwięcéj patrzał... na rolę niekoniecznie.
I ówczesne téż gospodarstwo, nim jeszcze postępowe skomponowano, było nader proste. Zasadą jego najprzód: Maciek zrobił, Maciek zjadł. Wielkich rzeczy nie wymagano. Szło o to, żeby gospodar-