stwo, jak Boży świat, obracało się sobie same, nie potrzebując ani popychania, ani wkładania grosza, ani wielkiego ekspensu rozumu, który do czego innego służył.
Na Maczkach w ten właśnie sposób wyśmienicie było można gospodarzyć i nie tracić a żyć.
Co się tyczy zarobku i dorobku, mało kto o tém myślał, a Marek najmniéj. Zawsze był pewny, że się musi w końcu czy ożenić bogato, czy spadek dostać darmo... czy... a od czego była szlachecka opatrzność? Jakoś to będzie.
W pierwszych dniach, dopóki się dom zaopatrzał, oglądało się granicę, objeżdżało pola, rozpoznawało lasy do łowów i t. p. Hińcza się dość żywo zajmował wszystkiém; dokończywszy tego, poczęło mu być nudno w domu.
Naówczas miał pod bokiem Wężowno, miał niedaleko Saczka, a młodszy poprzyjaźniwszy się z nim, przesiadywał téż po całych dniach, lub razem z nim po sąsiedztwie jeździli.
Do Łowczego też, korzystając z okazyi, napisał Marek długi list, następującéj treści:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.