Na następny dzień w południe, po śniadaniu oznaczony był wyjazd, tak, aby bezpiecznie pod noc do dobrego noclegu dosięgnąć.
Przodem téż kwatermistrza wysłano dla gotowania obroków i izb gościnnych, żeby czego w drodze nie brakło, jużto dla niepotrzebnéj grosza ekspensy, już dla niepewności czy się dostanie co potrzeba, a tu wieczorem z bicza trzask i Kruk nadjechał.
Ale skonfundowany, z razu nie poszedł nawet do Łowczego, tylko na dawną kwaterę i guzdrał się długo, nim przyszedł się przedstawić gospodarzowi. Nie uszły jego oka przygotowania do podróży, ale o celu jéj nie wiedział i pytać się nie chciał.
— Cóżto to? — rzekł stanąwszy w progu — dokąd się jegomość wybierasz? po co? do czego stare kości trząść?
— A waćpan zkąd?
— Ja? ze świata: tego szalonego waszego Marka pędziłem, ale mi jak w wodę wpadł... chyba czy nie do Warszawy za Starościną pojechał.
— To waćpan nic nie wiesz nawet?
— Jakto nie wiem! — oburzył się Kruk — co było można wiedzieć, tom przecie spenetrował. Złapałem go raz w Wólce u Cibarzewskich, to mi znikł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.