jak kamfora; musiałem za nim gonić, ledwie trafunkiem napadłszy u Wężów, ale jak mi tu dmuchnął, tropu dojść nie było można.
— Co aćpan pleciesz! — zawołał Łowczy — co aćpan pleciesz! zestarzałeś się i w piętkę gonisz... Chłopiec-że przecie w téj okolicy się osiedlił.
— Jak osiedlił? gdzie? — ofuknął Kruk — toć ja tam przecież byłem.
— Czytajże waść list... co stoi w przypisku, że wieś dzierżawą trzyma od Saczka, szwagra pana Wężowego, pod samém Wężownem.
— Milion kroćset!... a toż co? jak? czy sen, czy mara, czy bałamuctwo? alem ja tam właśnie był i ztamtąd go wykurzyłem.
Łowczy ramionami zżymnął.
— Jużci się asindziéj do niczego nie zdał.
— A toć mnie niegodnie w pole wywiedli, chyba w zmowie z Saczkami i Wężami... W dodatku jest jeszcze piękna i bogata panna, cioteczna Starościnéj Kocowéj.
— Starościnéj! cioteczna! — krzyknął Łowczy — a niechże ich diaski porwą! to trzeba co najrychléj spieszyć, żeby go jeszcze nie ożenili. Ja na to nie pozwolę: cała rodzina do niczego, niecierpię ich... Temu się zapobiedz musi, niech i dzierżawę i pieniądze dyabli biorą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.