— Kiedy już na takie figle poszło — odparł smutnie konwinkowany Kruk — nie pomoże nic... ani ja, ani waćpan.
— E! ja, co innego, mości panie! — zawołał Łowczy — z waćpana sobie zakpili jak z dziurawego buta, a ja z siebie żartów stroić nie dam!!
Kruk ramionami ścisnął i rzekł:
— No! no! aby dobrze poszło! zobaczymy... zobaczymy!
Łowczy nagle się zadumał i po ramieniu go poklepał.
— Choć ci się nie udało, ale, mój Kruku, tyś przyjaciel, i zawszebyś się przydał mi, gdybyś mnie słuchać chciał... Ot, wiesz co? jedź ty ze mną?
— Nie pojadę, już mam tego dosyć.
Wskazał na gardło.
— Waszmość nic nie zrobisz, ja tam oczów pokazać nie mogę... zmęczony jestem drogą; wstyd mi, i po kiego diaska?
— A cygan dla kompanii dał się powiesić? — rzekł Łowczy.
— Albo ja cygan! — zawołał Kruk — albo to ja już za jednę nogę dla przyjaźni nie wiszę, a waszmość chcesz, żebym i za drugą zawisł... E! co mi tam! to wasza sprawa familijna: ja ręce umywam.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.