— Nie; taki waszmości się w głowie pomieszało... — odparł Łowczy — albo kpisz, albo niespełna masz rozumu.
Kruk się uśmiechnął.
— Wiesz co jabym zrobił na twojém miejscu? ożeniłbym się ze Starościną, i chłopcu, który pewnie marzy o sukcessyi, figębym pokazał.
Łowczy ręce załamał.
— Jeszcze ze Starościną! z tym szatanem wcielonym!
— Ale, ba... wszystkie one na jeden model zrobione, tylko pomalowana każda inaczéj. Mamunia Ewa nieodrodne ma córki.
Dano znać, że konie gotowe.
— No! Kruk, nie bałamuć: jedziesz czy nie — spytał Łowczy — jesteś czy nie, przyjacielem?
— Ale po co jedziemy?
— Po syna marnotrawnego!
— To przypomnijże sobie jegomość z Pisma: że syn marnotrawny, zjadłszy ostatnią świnię, którą powinien był paść, sam powrócił do domu i dla tego mu papa barana kazał zabić, że mu się wieprzowina sprzykrzyła.
Łowczy wziął się za brzuch ze śmiechu, scena się zmieniła: uściskał Kruka.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.