— Już z tego widzę, kochanie moje! że ty pojedziesz ze mną.
Nieinaczéj się stało: pojechali oba. Kruk miał na pieńku z Markiem i chciał się na nim odemścić; obawiał się, aby tam słabego Łowczego nie obałamucono.
Ruszyli tedy na ów przygotowany nocleg, potém z niego na popas; nocowali jeszcze raz o trzy mile od miasteczka, z którego już nie było nad półtoréj do Maczków.
Łowczy, w miarę jak się zbliżali do celu, stawał się milczący i zamyślony.
Z mieściny, w któréj Łowczy dobrze wypoczął aż pod wieczór, rozpytano się o drogę do Maczek. Miała być taka prosta, tak niebłędna, że śmiesznieby było nawet brać przewodnika. Z miasta wyjechawszy, trzeba się było wziąść w prawo, potém od krzyża k’sobie, od młyna wietrznego od siebie, w ostatku jak strzelił miały być Maczki.
Czy może być co prostszego nad taką wskazówkę?
Trzy razy powtórzył ją żydek woźnicy, woźnica biczyskiem pokazując trzy razy ją, jak lekcyą wyuczoną wyrecytował; wszystko było w jak największym porządku: ruszyli...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.