— Ani... ja! ani... ja! To rzecz inna — zawołała Kocowa — dlatego mogłeś względem kobiéty zachować się po ludzku.
— Cóżto ja zachowałem się po... po jakiemu? no, proszę?
— Zachowałeś się asindziéj po adwokacku nie po ludzku: szkalowałeś mnie, wymyślałeś.
— Dobrze! a wy na mnie!
— Ale ja jestem kobiétą?
— Nie, jejmość jesteś patron trybunału w spódnicy...
— Słuchajże Łowczy... zachowaj się przyzwoicie.
— To to mało jeszcze, że ja siedzę i gadam... i odpowiadam, jeszcze waćpani żądasz więcéj?
— Wiesz, że kobiéty są nienasycone, tak: chcę, żebyś był grzeczny.
— Dajcie mi pokój!
— Właśnie wam go nie dam — rzekła Starościna — nie rychło się drugi raz spotkamy; posłuchaj mnie Łowczy: rzadko ci się prawdę taką szczérą jak odemnie posłyszeć zdarzy. Może i ja winna, aleście mnie rozdraźnili do żywego, a kobiéty najspokojniejszéj nawet, nigdy nie potrzeba draźnić. Wyście jako mężczyzna, co to za siebie i za nas
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.