Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

Szlachcic patrzał w chłopca jak w tęczę, Marek zaś widząc że go za uszy już kręcić nie myśli, nabrał otuchy i oczyma mu odpowiadał.
— A jednak ma roztropną fizys — rzekł Łowczy.
Gwardyan zażył tabaki — qui tacet consentire videtur: zmilczał.
— Czy wisusowaty? czy urwiszowaty? czy do bójki skłonny? czy pracowity?....
Gwardyau chustkę znowu dobył i szeroko rozkładać ją począł, wpatrując się w nią, jak gdyby na niéj stało coś napisanego; potém kichnął, nastąpiło „sto lat zdrowia!“ i chwila do namysłu się upiekła.
— Spokojnego temperamentu nie jest — rzekł wreszcie — ale młodość wykipieć musi... bić się... lubi.... ażeby był nadzwyczaj pracowity, nie powiem, o! tego nie powiem.... nie.
Hińcza zamiast się tém zmartwić, uśmiechnął się i szepnął:
— Nasza krew, mój Ojcze... krzywdy sobie uczynić nie da.... a robota mu śmierdzi.... nasza krew...!
Pogładził pod brodę i dodał mrugając na gwardyana....