bie poburzył, jeszcze stawał się żarłoczniejszym. Z wielką więc przyjemnością zasiadł do stołu, tylko mu Starościna przeszkadzała.
Ta, z właściwą sobie rzutkością umysłu, dobadawszy się w Wężownie stosunku pana Marka do Klary, nieco powstrzymała się od obcesowego nachodzenia na kawalera, a oprócz tego w głowie jéj już igrała szalona myśl obałamucenia daleko korzystniejszego, pana Łowczego.
Bądźcobądź, przynosiła mu w posagu las, spokój, śliczną gosposię... i wesoły roczek życia.
Niedarmo więc przy wieczerzy do niego się ostro przysiadła, i wzięła na się obowiązek, nawet mu z półmisków dodawać po kawałku, aby go sobie przez wdzięczność żołądka pozyskać.
Baba była kuta, ale i stary nie łatwy, niedowierzający, podrażniony. Wąż, dla praw gościnności, Starościna przez kalkulacyą, wzięli się nie tyle go jeszcze nakarmić co podpoić.
W ówczesnych obyczajach było, że się kieliszkowi wymówić mało kto potrafił i mógł, choćby od niego przyszło zdechnąć. Na to wielce rachowano i na umiejętne wnoszenie zdrowia, któremu nie odpowiedzieć, było z obrazą domu i gospodarza.
Po pierwszém już daniu, parę kielichów węgrzyna wlano w pana Łowczego, który wypił je
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.