Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

I podał jéj pierścień mężowski, który Starościna przyjęła milcząc.
— Nie gniewaj się waćpan! — rzekła — nie przeszkadzaj mi w niczém, a zobaczysz, że ja w zamian także odwdzięczyć się potrafię.
I szepnęła mu na ucho:
— Klarkę ci dam! zobaczysz!
Marek nic nie odpowiedział, a Starościna zwróciła się do swojéj ofiary.
Łowczy był rumiany od ciepła, wina i jadła; sapał okrutnie i nié miał wcale postaci do rozmiłowania, ale złagodniał był znacznie.
— Panie Łowczy! ten kieliszek na naszą zgodę! — zawołała Kocowa — ja z waćpanem go wypiję.
— Na jaką zgodę, kiedy zgody niéma?
— Ale być musi.
— Ciekawym.
— Wiesz asindziéj jaką ja mu proponuję — odezwała się Starościna.
— Ciekawym! — powtórzył Łowczy.
— Żeń się asindziéj ze mną: zapisy zrobimy na przeżycie, i kwita!
Staremu grabki z rąk wypadły, serweta założona pod brodę, wysunęła się: spojrzał wielkiemi oczyma obłąkanemi.