Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

Wąż pośpieszył z większym kielichem kolejnym i sam pierwszy zdrowie gościa wychylił, ostatnią kroplę wylewając na paznogieć, wedle zwyczaju; kobiéty piły małemi kieliszkami: zrobiło się gwarno.
Łowczy był wielce udobruchany.
Starościna, mimo natarczywości swéj rozrachowała się wszakże, iż przy największéj zręczności i pośpiechu, tego dnia dzieła zamierzonego nie dokaże.
Tymczasem jutro, Łowczy do dnia mógł i miał wedle wszelkiego podobieństwa drapnąć, a potém gonić wiatra w polu było niepodobna: złapać drugi raz ani nadziei.
Co tu począć? Starościna szepnęła Wężowi, aby kobiety wstały od stołu: dawało jéj to swobodę ruchu, któréj potrzebowała.
Pani Wężowa, Klara i reszta pań, powymykały się zwolna; Kocowa powstała także. Łowczy został na miejscu. Korzystając z tego Starościna, odciągnęła na bok gospodarza.
— Słuchajno! — rzekła — ja korzystając ze szczęśliwego wypadku, muszę starego nudziarza do zgody skłonić, ale dziś na to zamało mam czasu, a jutro on uciecze.
Wąż ramionami ruszył.