— W wasze ręce — rzekła — oddaję sprawę moją: wam będzie należeć cała sława z dokończenia procesu takim cudownym sposobem.
— Bo to téż jest prawda, że ja pierwszy myśl tę miałem — mruknął Kruk — ale niedorzeczną — dodał.
— Doskonałą! — przerwała Kocowa — pochodzącą z najlepszego serca waszego dla mnie. Ja go mogę uczynić szczęśliwym.
— Ale, ba! a pani? — spytał Kruk, spoglądając z uśmiechem.
— O mnie się nie frasujcie — dodała Starościna — ja sobie radę dam, a jeśli mi pomagać nie chcecie, nie psujcie przynajmniéj.
Ścisnęła go za rękę i pobiegła do Marka.
— Kochasz się waszmość w Klarci? — zapytała go.
— Na zabój! — rozśmiał się Marek, trochę obojętnością jéj dotknięty.
— Tego mi było potrzeba: ja was pożenię, ale wy musicie pomódz, żeby wasz Łowczy ze mną ślub wziął.
— Chyba pani tego cudu dokażesz! — bąknął Marek, poglądając na nią — a toż to zakamieniały stary kawaler; jest-że podobna, żeby się związał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.