— Toby się ludzie śmieli! — bąknął popijając Łowczy.
— A ty z nich.
Zamyślił się stary: głowa mu opadła na piersi, potém nie mówiąc słowa, mrugnął na Kruka i na Marka.
— Weźcie bo mnie z sobą ztąd, na miłość Chrystusa! wystawiony jestem na pokuszenie, aż mi się w głowie mąci; tu niéma rady, ino w ucieczce: chodźmy! chodźmy!
Starościna uśmiechnęła się radośnie, zerwała z krzesła i odbiegła ich.
Łowczy był już tak zmęczony, że gospodarza prosił, aby go do przeznaczonego mu mieszkania zaprowadzono.
Nie było wówczas we zwyczaju wymykać się bez ucałowania rączek i uroczystego pożegnania, a że Łowczy nazajutrz miał raniusieńko, wedle swéj myśli jechać z Markiem do Maczek, poszedł więc podziękować sam gosposi, pożegnać panie i polecić się łasce i pamięci wszystkich w ogóle. Odbyła się ta ceremonia ze wszystkiemi właściwościami i przeprowadzeniem do progu, uściskami, kieliszkami i t. p.
Chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, iż starego jutro nie puszczą, pożegnali go nie mówiąc słowa
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.