Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

i nie śmiejąc o dłuższy pobyt prosić. Wąż kazał jeszcze butelkę wina postawić na tacy i nieść za sobą do sypialni Łowczego.
Nie mogło być, żeby do poduszki „się czegoś nie wypiło na zdrowy sen“ bo piło się dla konkokcyi, piło dla rozweselenia, strzemienne, przy żegnaniu, przy powitaniu witane; piło na zgodę, na przejednanie, na umor; należało téż co i uczynić dla zdrowia i bezpieczeństwa osoby.
Wszyscy mężczyzni wiedli honorując Łowczego, który zmuszony był usiąść na łóżku, nie mając w pokoju dość krzeseł dla tylu gości. Posiadali téż na tłomokach, na stopniach od okien, gdzie kto mógł i kieliszki nalano.
Łowczy się rozpasał, bo mu strasznie dokuczało gorąco; zdjął kontusz, i tak jeszcze przebyli godzinkę na miłéj pogadance. A że już i północ nadchodziła, jeszcze raz pożegnawszy się, wszyscy odeszli, został tylko Marek.
— A niech-że cię nie porwą! — zawołał ocierając pot, Łowczy — coś ty mi chłopcze narobił; coś ty mi narobił! Niepokoju tyle, kłopotu! podróż... wszystko to fraszki, to nic: ale w com ja tu wpadł! wszystko z twojej przyczyny... Ta Starościna... ja myślałem zawsze, że to dyabeł, a to gorzéj, bo czarownica, co ma na zawołaniu siłę nie jednego, ale