— A toby była ciekawa dopiero rzecz, gdybym ja się osmarował i ożenił. Cóżby to w domu powiedzieli: oszalał? Nie; niech sobie plotą... ale ja sam na drugi dzieńbym nie wierzył. Cóż ty na to? — spytał znowu Marka.
Marek uśmiechnięty rzekł:
— Niech się Łowczy żeni, jeśli ma ochotę.
— Ale bo toby była żonka i do Boga i do ludzi, mospanie, z głową i z buzią. Ładna! o, ładna! i tu (uderzył się w czoło) jest! Młodszych tylu z kwitkiem odeszło, a tu stary Łowczy, celibatowi oddany, odsadził smarkaczów i na kobierzec.
— A wszelako byłoby srogie głupstwo — dodał po chwili — to już niéma co i mówić. Co aspan na to?!
— Ale kiedy ochota jest! — rzekł Marek.
— Ochota! mało do czego bierze ochota? a zawsze trzeba patrzyć końca.
— A kiedy to i koniec... — rzekł Marek.
— To waćpanbyś może ożenił się, hę? — zapytał stary.
— Dlaczegóż nie?
Łowczy jął głową kiwać:
— Consilium a nocte petendum — dodał — idź-no spać. Konie na piątą żeby były gotowe. Kawy, jeśli nie dadzą, pojadę bez niéj; w Maczkach
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.