Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak niéma wyjść? My to ze Starościną spreparujemy. To kobiéta z głową i z sercem. No, i proszę ja ciebie, miała tyłu młokosów, a przecie rozumnie wybrała statecznego człowieka. Ona mnie przekonała, że ja jeszcze silny i młody, gdyby tylko doktor te nogi mi wyreparował; ale zaraz pojedziemy do Karlsbadu, albo do jakich wód, bo widzisz niéma jak wody. Będę z nią tańcował jeszcze. Co aspan na to?
— Cieszę się — rzekł uśmiechając się Marek.
— A co Kruk na to mówi? — spytał Łowczy.
— Kruk wieczorem odjechał.
— Dokąd?
— Nie wiém: myślę, że pewnie gdzie w sąsiedztwo.
Łowczy machnął ręką.
— Już mi teraz wszystko jedno: niechaj sobie jedzie gdzie chce; pal go dyabli, nawet przekonałem się, że głupi! Jakże! wczoraj mi dowodził, żem ja stary i niedołęga. Daje się lada pozorom uwodzić!
Na tém skończyła się rozmowa.
Łowczy zadumany i znużony, począł drzémać, a Marek wysunął się pocichu.
Kruka w istocie nie było w Wężownie: wykradł się i wyjechał. Natura przekorna nie dozwalała mu spokojnie patrzéć na to, co się tu działo.