że Downara nigdy w domu zastać niepodobna, ani się o niego dowiedzieć.
Trafiło się, że wyruszywszy przed Wielkąnocą z Kurzyłówki, nie powracał aż o Nowym roku, ale Kruk na swe szczęście rachował i to mu dopisało.
Downar był chory i od tygodnia w domu; koń mu zażyty nadto rzuciwszy się na drzewo, nogę do pnia przycisnął i zgniótł okrutnie; smarowano ją winem z rozmarynem, i powoli odchodziła.
Downar nudził się, o kiju włócząc po pustym dworze.
Na taką chwilę nadjechał Kruk.
Gość w Kurzyłówce teraz był rzadki, chyba wierzyciel, od którego się do alkierza chować musiał dziedzic; zobaczywszy Kruka, mocno się nim ucieszył Downar i wyszedł doń o kiju.
— Cóż to wam jest?
— Bestya koń mnie przycisnął do lipy tak, że mi się cały pień wyrysował na nodze, i kory zmarszczki policzyć na niéj było można; ale to już przechodzi. Cóż ty tu robisz?
— No, nic: przejeżdżając wstąpiłem.
— Niech Bóg zapłaci; trafiłeś na kiepski obiad, ale na dobre serce: tymczasem wódki się napijemy. Co słychać?
Poczęła się gawęda o tém, o owém.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.