— Szanowne państwo! — rzekł — gdy się kojarzą śluby małżeńskie, gdy się rodziny łączą, gdy zawiązki przyszłości się tworzą, niéma serca, któreby nie przyklaskiwało. Jam tu między państwem tak jak obcy, ale szanownéj Starościnie znany i ją téż mam szczęście oddawna znać. Tém większą radością przejęte jest serce moje z tego wypadku, iż ta, która tak długo opierała się powszechnemu prawu płci swéj, naostatek poddaje się mu. Zatém wiwat pani Starościna z Witowa i jéj przyszły mąż jakibykolwiek był.
Ostatnie wyrazy wymówił znacząco, patrząc na Starościnę, ale ciszéj; a że szmer był w pokoju, ona je tylko może jedna posłyszała i zrozumiała.
To ją przekonało, że niedarmo przybył tu Downar, i że o daném mu słowie bardzo dobrze pamiętał.
Łowczy nie wiedzący o niczém, był szczęśliwy, a rączki drżące Kocowéj aż do zbytku ślinił i całował.
Po obiedzie poszli wszyscy na ganek, kielichy naturalnie z niemi.
Towarzystwo się rozbiło i na nowo powiązało wedle praw attrakcyj.
Starościna kołowała tak na wsze strony, iż wkrótce dostała się do Downara.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.