Nim bohatér grający główną rolę w tym wypadku, który do akt klasztornych i historia domus został wpisany, wyszedł oswobodzony na korytarz; już niewiadomo jakim sposobem wszyscy towarzysze, Ojcowie, aż do furtyana i kanafarza wiedzieli o świetnych losach jego. Wrażenie, jakie to na nich uczyniło, najmocniej pewno ze wszystkiego przekonało Marka, iż mu się musiało trafić coś szczęśliwego, czego sobie wytłumaczyć nie umiał. Wspomnieliśmy, że wielomównym nie był, że potrosze był dziki; wszakże jeśli z kim, to ze starym O. Serafinem, pierwszym swoim dobroczyńcą, był w dobrych stosunkach, skutkiem tego, że starowina się do niego przywiązał. W korytarzu czekał nań O. Serafin i zaprowadził do swojéj celi.
Tu pocałowawszy go w głowę i pogłaskawszy, rzekł:
— Widzisz, chłopcze, Bóg ma litość nad siérotami: ot, jakie cię to szczęście spotkało!
— Ale, proszę Ojca... ja bo nie rozumiem — rzekł Marek.
— Jakże nie rozumiesz? Ojcze niebieski! — zawołał O. Serafin. — Wszakcito bezdzietny i bezżenny stary Hińcza cię bierze: nic pewniejszego nad to że przysposobi, i ty siérota, biédota, nędzota, możesz jeszcze zajść, Bóg wié jak daleko! Oj-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.