afektu dla ciebie. Ona kiedy co mówi, to nie bez racyi. Trzeba, żebyś się asindziéj oddalił.
— Ale ja wziąłem tu dzierżawę.
— Ja dzierżawę zapłacę i biorę na siebie.
Marek stał osłupiały.
— Nie rozumiem — rzekł — a zresztą dla kaprysu Starościnéj oddalać się nie myślę.
— To nie jest kaprys, to rzecz gruntownie obmyślana — kończył Łowczy — asindziéj pojedziesz do Warszawy, z rekomendacyą do marszałka sejmowego, gdzie się w kancelaryi umieścisz. Na drogę dostaniesz pieniędzy: za dzierżawę zwrócę coś wyłożył. O co ci idzie: masz swobodę i parę tysięcy dukatów do kieszeni.
— Ależ, panie Łowczy! — przerwał zdumiony coraz więcéj Hińcza — pan mną rzucasz jak dzieckiem: pan mną dysponujesz. Ja mu nie zaprzeczam prawa do wdzięczności mojéj, ale nie żebym dlatego na wieki miał zostać małoletnim. Ja sobie wziąłem dzierżawę, obrałem sobie bohdankę i nie rozumiem, żeby się kto do tego mógł mieszać.
— A to ciekawa rzecz! — odparł Łowczy — to asan-byś mógł mi być nieposłusznym?
— Przecież nie jestem małoletni.
— Dopóki ja żyję, asan całe życie będziesz małoletni: panny bez Starościnéj i bezemnie nie do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/261
Ta strona została uwierzytelniona.