Łowczy, skutkiem zapewne znużenia, teraz zwykł był dłużéj niż w domu zasypiać; jeszcze się więc ledwie przebudził, a Marek tylko co był oczy przetarł, gdy klaskanie z bicza oznajmiło gościa.
Na ranną przejażdżkę, znać z Wężowna wyruszywszy dla świeżego powietrza, pani Kocowa przybyła niespodzianie na kawę do Maczek.
Sprawiło to rewolucyą w garderobie, w kredensie, nawet w obu sypialnych pokojach i piękna pani chwilę na wyjście gospodarza czekać musiała.
Tymczasem rozpatrzyła się w skromnym domku, zrewidowała pokoje, pokręciła się po ogródku i zapachami, otaczającemi ją, zaprawiła powietrze dworku, niezbyt zwykle wonne.
Nareszcie wybiegł ją powitać Marek.
— A to dobrze, żeś przecie się zjawił, bo ja prawie umyślnie przybyłam do pomówienia z nim na osobności.
— Jeśli w tym przedmiocie, co wczoraj Łowczy — ozwał się Marek — prawdziwie będę rad, gdy mnie pani objaśni, dlaczego mam być wypędzonym!
— Waćpan wypędzonym? ja nic o tém nie wiém: przybyłam tylko z przestrogą. Wybadałam dobrze serce Klarci... ona panu nie tak sprzyja, jakem się spodziewała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.